zawiązanie
cienie
sterty ciemnego szkła opadłych zawilgłych liści przy ścieżce
rzucane by wrócić po nich do siebie
kiedyś
później
(komu zależy by znikały? co je zjada?)
każda fala staje się tym czym jest
dopiero w drodze powrotnej
gdy cofając się zabiera ze sobą ziarna piasku kawałki tego brzegu
o który się rozbiła
(źródeł jest kilka większość z nich związana z wiatrem
z gardłem)
i choć szkło ma budowę typową dla cieczy witraże nie topnieją
struktura to nie wszystko trzeba czegoś więcej
by być tym na co się wygląda
nie ma ich
szukamy innych obszarów do których nie dociera światło
(z niektórych bierze się wiatr
krzyk) by trochę się cofnąć wrócić ich śladem
do tego co wczesne
(ciemność zawsze poprzedza) nabrać rozpędu
ponownie uderzyć
opadanie liści, rozrost włosia
jesień zaczyna się od zwierząt wchodzących do łóżek
nic dziś nie mam ponad przeczucie
że pamięć i szary odrost to to samo (naturalny kolor)
jedno i drugie najlepiej widoczne w sztucznym świetle
płowe idzie od głowy niepostrzeżenie znaczy że przestało się dbać
albo chce się wracać
szarawa miedza co się powiększa rośnie w miarę oddalenia
jak poziom pszenicy w oknie pociągu
czasami tyle siły dają dziewczyny w porannym autobusie
powolne skręcanie papierosa dłońmi tej która jedzie opiekować się
cudzym dzieckiem
spokojna twarz grzywka umyta suchym szamponem
dziś też można się będzie skupić na żółtych łodygach w obcym ogrodzie
pękaniu biedronek pod małymi piąstkami
nie rozumiem fascynacji dalekimi galaktykami
są słabiej niż bakterie nie mówiąc o wapnie
zwierzęta wchodzą do łóżek
i robi się mniej miejsca robi się czegoś więcej
obrastamy sierścią ich spojrzenia jak martwe morza wypychają nas
na powierzchnię
dlatego
w jesienne noce przenoszę jeże w bezpieczne miejsca widzę
pnącza
patrzenie to bicie pięścią
pęknięcie idzie od żyłki w oku pnie się
po suficie potem dalej jak błyskawica przez salę
porodową między nogami rozrasta bluszczem
krusząc ściany przechodzi w jarząb
poskręcane konary patrzenie
uskok san andreas
aż wzrok pada na taflę stawu i słychać cichy plusk
coś idzie na dno tnie kolejne warstwy
ale woda zrasta się szybko
oko na jej powierzchni odbija korzenie jak piłkę
zawraca gałęzie wypuszcza
pęknięcie w przeciwną stronę prosto
między twoje żebra
klimat gorący i suchy
patrząc na palmę od razu wiem że służy do wiatru
telewizyjnych huraganów które tak dobrze ogląda się w domowym
zaciszu myślę o ameryce
mój chłopak cały dzień odrywa kolce dopiero oddzielone złożone
na desce do krojenia przestają być tylko kłuciem
są naprawdę brązowe
błyszczące
nasza mała floryda:
łóżko pełne tytoniu pogubionych nóg rudych pająków
coś mnie przygina do ziemi pościel szeleści sucho
myślę o zamiataniu gałęzi gałęziami
to właśnie znaczy się przydać
być w stanie robić porządek z innymi swoim własnym ciałem
jedni leżą drudzy zajmują się ich przesuwaniem
liście kaktusów
zielone pogięte wrzeciona jak sztywne kosmyki które opadły
w trakcie wesela coś co umarło w bólach popatrz
– mówię kiedy układasz kolce na łazienkowym dywaniku –
opuncja
(obracam w ustach)
opuncja:
coś co powstaje z burzy i siniaków które odrastają
a areola to takie ładne słowo mały obszar
z którego wyrasta cierń
– dobre imię dla córki
Ilustracje:
Marta Bystroń
Marta Bystroń tworzy obrazy, ilustracje do książek i publikacji niezależnych, a także projekty graficzne. Od 2015 roku publikuje regularnie humorystyczne ilustracje na fan page’u Obrazek na dziś (www.facebook.com/MartaBystronObrazki).
Autorka zinów: Różowa sukienka, Okno Putina, Visions, Niewidzialne Przeszkody, Robale (#1, #2, #3) oraz redaktorka 1zine (antologia z gościnnym udziałem różnych twórców).
Portfolio: martabystron.pl