bieg przez płotki
nie musisz się bać ― już przestali pisać na piasku
modlitwy do pszczół, a ja buduję nam klasztor
bo zrozumiałam, co kiedyś mówili rodzice.
policzyłam wszystkie dni, do których dawniej
strzelały z procy inne dziewczyny i nagle ty:
moja Annie Leibovitz. mówisz, że przecież wiesz wszystko,
jednak chciałabym powiedzieć ci kiedyś coś więcej
niż gęsią skórkę, pokrzywy i ukąszenia zaskrońców.
„kocham cię” jest tylko epidemią sinic,
zanikiem mięśni i zwarzonym mlekiem.
to tak bardzo za mało i trochę wstydzę się,
że nie wstaję i nie wyznaję naszej wiary,
bo bóg sam sobie siebie wymyślił.
wszyscy myślą, że kłamię, że zakwas
jest tylko na chleb albo po biegu przez płotki.
smutni ludzie kochają bezpiecznie, a ja
mam z tobą wychowanie fizyczne.
wołanie z pustych mieszkań
i co z tego, że nie chodzisz w czerwonych sukienkach,
nie jesteś wegetarianką, obcą komuś matką,
biegasz tylko po czarnej ziemi,
na której słońce spaliło małże. piszesz wiersze,
których ci zazdroszczę i śpiewasz, że w ciemnych lasach
zwykle gubi się miłość, rozsypują słowa na duktach
pustych tylko z pozoru, bo przecież
na ten dramat patrzą młode zwierzęta.
i co z tego, że jestem przy tobie
skorupą ślimaka, opuszczonym domem
z wybitymi oknami gdzieś w Missouri:
ktoś zostawił na stole chyba rosół, chyba nawet
byłaś to ty.
i co z tego, że bywa różnie, kiedy i tak jest pięknie, bo
kruszone szkło z twoich ust wstawiono w okna przyczep.
weekendowy bilet na tramwaj, który mylę z rocznym
karnetem na basen. duszę się chlorem i gryzę wargi,
bo boję się, że ktoś nas tylko naszkicował
ołówkiem 6H: cienka niebieska linia ―
inżynierowie bez kasków już się poddali.
i co z tego, że zdarza nam się fight club:
na gołe pięści walczymy zazwyczaj w środku tygodnia ―
to dobra pora na złe rzeczy, na przykład na umieranie
albo kazirodztwo.
i co z tego, że do domu wpadł nam grad,
skoro korniki wciąż grają w berka, a drewno jest żywe.
bierzemy trzy głębokie wdechy, po cichu liżę ci skroń
i nie pamiętam, że było jakieś trzęsienie ziemi.
razem
chcę tłumaczyć im z tobą świat ―
pęknięcia w glinie i siniaki na udach,
dlaczego mróz szczypie skórę i
sąsiad bohater jest dzielny po wódce ―
dzień święty święcił.
chcę ścierać żywicę z kory i zostawiać
lepki ślad na twoim kciuku,
opowiadać czerstwy chleb, zrogowaciały
naskórek i powiększone węzły chłonne.
rosa i rzęsy to moi tłumacze przysięgli.
w sadzie dojrzałych jabłoni
weranda na kamforę, prawnuki i wózek inwalidzki.
Ilustracja: Emilia Ptak-Gwiazda.
Emilia Ptak-Gwiazda przerwała studia, aby podróżować. Nie przyniosło jej to pieniędzy. Rysuje od lat. Ostatnio widziała wronę siwą, która w dziobie trzymała opakowanie po margarynie Delma.