Hello, world
R.S.
16:16, ktoś o tobie myśli: on
tam się urodził, czy został urodzony,
wyprowadził się, czy został wyprowadzony,
jak to zdekodować? Że pustki nie ma,
są supergromady, że plotę włókna jak warkocz
komety, czyli zapominam
słońce. Światłowstręt w tunelu
zwiastuje kłus i galop, galop.
NASA podaje precyzyjną datę zderzenia.
Zwiastowanie najświętszej klęski
żywiołowej, żywiołowo z tą mantrą nadchodzącej:
ktoś o tobie, ty o kimś, nie o mnie. Zapominam.
W tunelu trailer, światło, właściwie
dioda LED: co cię oślepi,
to pozwoli słyszeć drobiazgowo
tętent, chlupot błota, szmer ciała
niebieskiego przez układ kakofonicznych neuronów.
Nie ma na imię, miga wolno, może coraz żwawiej
i nerwowo. Zakładam mu pętlę.
Mógłby zostać kolejnym koniem, gdyby się urodził
tam, ale jest Czarnym. Ktoś o nim myśli,
it’s not a bug, it’s a feature.
To jest rozkaz, szepcze
Na południe, miła wędrówka w dół przez imperia!
Dwunaste ziarenko piasku
przeciskające się przez talię
wciąż młodej postaci, zazdrośnie wąskiej,
jak przerwa między kratami kłów,
aż można zacisnąć na niej pięść. Przez talię
kart wychyla się świetlana dla niej przygoda,
ale nie ufa temu, przeciska się i nie potrafi wydostać.
Dopiero drogą kropelkową mknie
na druga stronę. Stąd kaszel rozmów przywódców,
gdy coś nęci w kąciku, drapie.
Tarcie, aż do pierwszego ciepła,
gdy drąży, drażni, a więc kiedy dowiadują się
na końcu, że są albo nie są
dobrem i postępem, że śmiercionośną plagą.
Bardzo nisko, na wysokości
kostek, gdzie ziemia zasypie czas,
zmokną stopy, stopią się
nie jak ziarenko piasku, tylko mętny atom lodu.
Wilgoć ukrywa się w okamgnieniu,
pragnienie nawraca w dwójnasób.
Ciało czerwone jak z wina
wypija duszę duszkiem.
Kto wie
Pożąda i jest pożądane. Durne ciało
od stóp do głów moknie
jak deszcz, a złote robi się w nocy
czarne niczym protest.
Rodzice tak straszą dzieci,
żeby zostawiły kałuże w spokoju:
ostatni kolor, jaki wypluwa,
zanim odparuje w górę
to mały cień, który rzuca
palto listopada i szew schroniska.
Ale tato, czy strumień, który stoi, nie zostawia śladów,
czy deszcz na początku też jest suchy
do ostatniej nitki?
Nie wolno ci szybko
Brudne złoto jako farba, stać nas na to,
żeby powiedzieć: kocham cię, ale ty mnie nie
możesz mieć na zawsze,
więc CTRL+F i przeczesuję plik nęcącego miasta.
Wyrobione ścieżki, wersy, po których zostały dziury,
błękitne jak blue monday.
Kostki brukowe to czasowniki, trzęsie, trzepie.
Osłonki mielinowe to czas przeszły, nie jesteś już
moim dzieckiem. Nie jesteś już to pamięć RAM,
za mało, zbyt ślamazarnie, nie wolno ci szybko
robić tylu rzeczy naraz z nami wszystkimi.
On jest kimś
innym, a kochać okazuje się błękitne
czy jak brudne złoto? Zawsze to farba,
blaknie, łuszczy się, zostaje zdarta jak strup,
zamalowana niczym brzydki napis:
kocham cię, enter, enter,
bo to wciąż nie puenta, puenta jest daleko
przed nami, stąd jej nie widać.
Otwórz, słyszę, moje brudne oczy.
Małpka
Gdy nadgodzina się kończy, skorpiony
są głodne, a drzewa wolne od zieleni
i zwierząt. Wiatr hula, pieniądze, jeśli są,
właśnie się kończą.
Powrót do domu po bystrym dniu, miesiącu, latach
hojnej pracy. Szczęk klucza w zamku. Widzisz szczyt
naiwności? Wieżę, w której nikogo nie uwięziono?
Małpka stoi w lodówce, żadnych domów
na wysokich drzewach.
Ilustracja: Aga Gójska.
Aga Gójska – ilustratorka i animatorka. Współautorka komiksu „Tak, super!” i „Prace i robótki”. Prowadziła projekt animacji zmysłowej „Brzuchomówcy”. Współtworzy kolektyw komiksowy Dream Team, prowadzi warsztaty, ilustruje między innymi dla „Świerszczyka” i „Zeszytów komiksowych”.