Przecież wiem lepiej
Młodsza miała może ze 4 lata, kiedy wybraliśmy się całą ferajną na wieś do rodziców byłej numer dwa, jeśli chodzi o potomstwo. Ciepło było. Tak bardzo, że młodsza biegała po dworze w samym pampersie. Ja siedziałem jak zwykle w cieniu i patrzyłem, jak dzieje się cielewanko. Co te szkraby widzą w tym, żeby tak bez końca przelewać wodę z jednego naczynia do drugiego. I na odwrót. Nagle z krzaków wyszedł kot. Lokalny. I cielewanko poszło w odstawkę, choć nie do końca, bo gdy młodsza go wypatrzyła, to akurat stała z foremką pełną wody w ręce i jak tylko instynkt gonitwy zaskoczył, to pogalopowala z tą foremką. Zwodziła kota w kozi róg i chlust. Kot uskoczył. Młodsza z nietegą miną patrzyła to na kota, to na puste naczynie i kalkulowała. Ruszyła po wodę. Zaczerpnęła i znów susami w stronę sierściucha. I chlust. I się śmieje. Kot dalej suchy. Kolejna runda. I kolejna. I gdzieś tak po szóstej myślę sobie, że czas już najwyższy wkroczyć. Więc nieśmiało zaczynam.
– Haniaaaaa?!? – stanęła, odwróciła się i czeka na ciąg dalszy. – Ten kotek chyba nie lubi wody.
Stała tak z pół minuty i się patrzy na mnie.
– Lubi, lubi – i ruszyła dalej.
Przypowieść o poduchach, dramat w 3 aktach.
Akt I
Pewnego dnia, na kilka tygodni przed dwunastymi urodzinami młodej, przyszedłem do jej mieszkania, tak jak było to umówione.
Była już w progu, kręcąc głową i ostentacyjnie echając dała mi do zrozumienia, że coś jest na rzeczy. Czyli zadra w dupie młodej została poruszona i mieliśmy foch techniczny numer 278. Nie znając sprawy, okoliczności, wślizgnąłem się do pokoju młodej.
Siedziała na łóżku z głową, opierając się podkulone nogi, zakryta szczelnie splecionymi rękami. Nawet na mnie nie spojrzała. Nawet nie drgnęła i nie wydała dźwięku.
Próbowałem się przywitać, zagadać. Usiadłem obok i gimnastykowałem się 10 minut, co jakiś czas słysząc głośne pociągnięcia nosa. Bezskutecznie. W końcu odpuściłem:
– Młoda, pamiętaj proszę, że to nie na mnie się gniewasz, foszysz, czy co tam przez chwilę w tobie mieszka. Pamiętaj, że to zaraz sobie pójdzie, my stracimy czas, który jest nasz, a jak to wyjdzie i sobie pójdzie to przyjdzie smutek. Mnie dopadnie w autobusie, ciebie znów doprowadzi do łez i znów na łóżko. Idę z mamą na peta na balkon. Proszę cię, żebyś przemyślała, czy warto odbierać nasz czas, co dla mnie jest karą, dlatego, że są w tobie jakieś emocje. Możemy o tym porozmawiać. A potem rżnąć w doblesy albo makao. Po czym wyszedłem.
Na balkonie mogłem na nią patrzeć przez okno i nie spuszczałem jej z oczu. Była wprowadziła mnie w okoliczności takiego stanu rzeczy. Julia miała nocować u koleżanki. Ale przez to, że nie wywiązała się z jakichś domowych obowiązków, przywilej radości płynącej z nocowania poza domem, spędzenia czasu z koleżanką został jej odebrany. Teraz przynajmniej wiem, z jakimż to zwierzem trzeba się zmóc, by chociaż trochę czasu odzyskać. Bo młoda nie jest uparta po mieczu. Ona nie jest uparta po kądzieli. Ona jest mega, ultra, super, w chuj uparta po nas obojgu. I to chyba jeszcze tak do potęgi trzeciej.
Podejście drugie, wchodzę do pokoju.
– Dzień dobry emocjonalny klębuszku, na razie nie chcę z tobą rozmawiać, bo nawet nie wiem jakie jest imię twoje. Dlatego, baaaaardzo cię proszę, błaaaaaaagam nawet, pozwól mi złapać kontakt z moją córeczką i oddaj jej na chwilę trochę głosu, pozwól zamienić kilka zdań. Mówiąc to, przebiłem się przez plątaninę ręki, kolana i kawałek ramienia i uchwyciłem serdeczny palec młodej koniuszkami swojego i kciuka.
Siedzieliśmy tak chyba z trzy minuty, a ja zbierałem myśli. Jak zacząć, żeby się przez to Kilimandżaro upiornego oporu przebić?
– Dzień dobry. Czy moja córka może się ze mną przywitać?
Cisza. Pociągnęła nosem. Znów cisza.
– Kiciusiu, powiedz mi chociaż cześć albo hej, żebym wiedział, że tu jesteś.
Cisza. Kolejne fiasko.
Czas na wyszukane sposoby. Idziemy do piekła. Ciekawość to jej pierwszy stopień.
I zacząłem tuchtać po cichu. Miałem udawać lecący helikopter gdzieś daleko, daleko, choć przyznaję, mogło to brzmieć jak źle wypoziomowana pralka podczas wirowania, która coraz szybciej robi tuk-tuk.
I tuchtam, czy tam tuktam, coraz głośniej i szybciej, zaczynam się kiwać, tak, żeby specjalnie czasem oprzeć się o nogę młodej.
Zatkałem nos, żeby głos mi się zmienił…
– Ksz, kszyyy – że niby to głos przez radio, krótkofalówkę czy coś takiego. – Tu latający patrol inspektora dobrych obyczajów. Proszę o uwagę. Na radarze wykryliśmy czerwony punkt. Podejmujemy interwencję. – Usłyszałem coś jak kaszel, coś jakby półchichot, tylko w porę powstrzymany. Jest pierwsza baza, wysokość mniej więcej 2500 m. Rozbijamy namioty. Lecimy dalej. – Ksz, kszyyyyy, czy obiekt mnie słyszy? Powietrze do ziemi, powietrze do ziemi. Jak mnie słychać? Odbiór. Ksz, kszyyyy.
Teraz słyszałem wyraźnie, parsknęła, ale dalej się powstrzymuje. Kilimandżaro oporu, wysokość 3200 m.
– Interwencja! Interwencja! Uprasza się obiekt o reakcję przywitania. Powtarzam. Obiekt teraz powinien się przywitać.
Znów parsknęła. Wysokość 3850 m. Rozbijamy drugi obóz.
– Ksz, kszyyy, czy obiekt mnie słyszy? Odbiór. Proszę chociaż ruszyć głową na potwierdzenie. Odbioru. Odbiór.
Widzę, jak ta głowa ciągle szczelnie włosami i splotem rąk zaczyna drżeć. Niemy śmiech?
– Ksz, ksz… Czy obiekt mnie słyszy?
Teraz usłyszałem wyraźnie.
– Mmmhmmm – młoda wyraźnie przez półśmiech podejmuje dialog mhychany. Kilimandżaro, wysokość 4300 m. Ostatni obóz.
– Z tej strony starszy inspektor Dzieńdobrysław Witalski. Czy obiekt rozumie jakie jest zagrożenie? Odbiór.
– Yhmmm.
– Uprasza się obiekt o natychmiastowe podjęcie akcji ratunkowej i przywitanie się z tatą. Jak mnie słychać? Odbiór.
Młoda podnosi głowę, czerwona, jeszcze zapłakana, ale z uśmiechem szczerym i paczy. Ja już w myślach wbijam flagę. Opór zdobyty. Pięciotysięcznik pokonany.
– Tato, weź przestań. Widziałeś kiedyś kaczkę za sterami helikoptera? – To tyle jeśli chodzi o talent zmieniania głosu. Grunt, że sczaiła tuchtanie. Cieszmy się z małych sukcesów. Nie wszystko na raz. Cierpliwość palcem dół wykopie.
Ilustracja: Aga Gójska.
Aga Gójska – ilustratorka i animatorka. Współautorka komiksu „Tak, super!” i „Prace i robótki”. Prowadziła projekt animacji zmysłowej „Brzuchomówcy”. Współtworzy kolektyw komiksowy Dream Team, prowadzi warsztaty, ilustruje między innymi dla „Świerszczyka” i „Zeszytów komiksowych”.